Zacznijmy od tego, że od dłuższego czasu nie mogłam zalogować się na blog. Nie chciało wgrać strony więc nie miałam jak pisać. Tyle przez jeden krótki miesiąc się zdarzyło a ja nie miała jak się tym z Wami podzielić :/ nareszcie będę mogła to zrobić.
19.01.15 przywitaliśmy nowego pupila, ma 4 miesiące i na imię Spajki, został przeze mnie przygarnięty ze schroniska. Pierwszy dzień był super, szalał, wszystkich lizał, miał apetyt... następnego dnia miałam zgłosić się na szczepienie, niestety... wtedy zaczął się 1,5 tygodniowy horror.
Rano Spajki był słaby, nie chciał jeść i pić, myślałam, że to przez odrobaczenie ma biegunkę i wymioty. Pojechałam do weterynarza, który dał mu antybiotyk i powiedział, że jeśli przez weekend będzie ok to w poniedziałek mam przyjść na szczepienie. Zapytałam czy to nie początek parwowirozy bo już raz przygarnęłam szczeniaka z innego schroniska i zdechł w ogromnych męczarniach i nic nie pomagało ale weterynarz uspokoił mnie, że u niech parwo nie występuje. Troszkę mnie to uspokoiło, pojechałam z tym moim lichutkim biedaczkiem do domu. W sobotę nie było mi już do śmiechu, czułam co się święci :( pojechałam do mojej Pani weterynarz, która go obejrzała, podłączyła do kroplówki i zapytała czy zrobić test na parwowirozę, ostrzegła, że jeśli wyjdzie ta choroba to trzeba podać drogą surowicę ale nie zagwarantuje mi, że piesek nie zdechnie bo jest w fatalnym stanie po całonocnych wymiotach i biegunce. Powiedziałam, że ma robić wszystko, żeby go uratować, zapytałam tylko czy lepsza dla niego będzie surowica czy uśpienie bo nie mam serca patrzeć jak on się męczy.
Pani dr powiedziała, że to jeszcze nie czas na uśpienie więc byłam szczęśliwa, że może uda się go odratować mimo, że szanse były nikłe bo Spajki będąc szczeniakiem rasy średniej ważył zaledwie 4 kg i wyglądał strasznie, normalnie skóra i kości a do tego szczeniaki nie szczepione nie mają żadnej odporności i to byłby cud...
Po 15 min nasze obawy się potwierdziły... z testu wyszła parwowiroza, więc weterynarz od razu podała mnóstwo zastrzyków, kroplówkę i surowicę a ja zadzwoniłam do schroniska poinformować, że mają parwowirozę. Rokowania były złe bo pojawiła się już krew w kale :( no masakra :( po kroplówce zabrałam go do domu, podawałam smecte, carbosal i wodę strzykawką. Przychodziłam do niego w nosy i mówiłam, że jak wygra z tą paskudną chorobą to będziemy już zawsze razem. Mimo tego, że było po nim widać, że okrutnie cierpi nie dawał się, wola walki i chęć życia zwyciężyła. W niedzielę rano drobna poprawa, brak wymiotów i biegunki, wieczorem cudowna Pani weterynarz miała czas przyjechać do pracy i podać mojemu przyjacielowi drugi raz surowicę i kazała przyjść się pokazać w poniedziałek w południe.
25.01 pojechałam do weterynarza z nowym Spajkim, jadł, pił, biegał i był szczęśliwy. Dostał raz jeszcze 5 zastrzyków i antybiotyk do piątku już w tabletkach.
W piątek poszłam się raz jeszcze z pieskiem pokazać weterynarzowi bo miał dziwny kaszel. Dostał raz jeszcze odrobaczenie i jest już dobrze :D cieszę się, że ten koszmar się już skończył bo pokochałam Spajkusia jak go tylko zobaczyłam na stronie schroniska. Teraz już tylko cudowne lata przed nami, on wie, że zrobimy wszystko by był z nami szczęśliwy a my dołożymy wszelkich starań by horror sprzed dostanie się do schroniska i ciężka choroba były zapomniane. A oto i no, nasz słodki przyjaciel Spajki: